W dniu 2016-12-04 w siedzibie ZO PZŁ w Łomży odbyło się od dawna oczekiwane szkolenie dla wabiarzy. Z racji zbliżającej się zimy tematem szkolenia było wabienie drapieżników a w szczególności lisów. Zaproszenie na szkolenie prowadzone przez kolegę Stefana Bazyluka przyjęło 25 myśliwych reprezentujących wiele kół łowieckich z naszego okręgu. O kompetencji prowadzącego najlepiej zaświadczy imponująca liczba 150 lisów pozyskanych w ciągu jednego sezonu łowieckiego.
Trzygodzinne szkolenie rozpoczęło się parę minut po 12:00 od przedstawienia słuchaczom kolegi Stefana Bazyluka przez Łowczego Okręgowego Jerzego Włostowskiego. Po przywitaniu, krótkim wstępie oraz rysie historycznym jak to kiedyś bywało z polowaniami na lisy zaczęło się właściwe szkolenie. Prowadzący omawiał kilka kluczowych zagadnień i płynnie przechodził z jednego do drugiego: cykl aktywności roczny i dobowy, zachowanie się lisa i nasze w łowisku, wabienie, broń i umiejętności strzeleckie oraz etyka.
Na lisy możemy polować od początku czerwca do końca marca. Patrząc z punktu widzenia gospodarki, polowanie na lisy powinno odbywać się w całym dozwolonym okresie w celu ograniczenia liczebności tego drapieżnika i presji przez niego wywoływanej na zwierzynę drobną. Patrząc jednak nieco inaczej i kierując bardziej etyką niż gospodarką, część doświadczonych myśliwych tak jak kolega Stefan odpuszcza miesiące letnie kiedy liszki prowadzą swoje młode i zaczyna polować na lisy dopiero wtedy kiedy pojawia się u nich zimowe futro. Najlepszymi okresami do polowań są: czas styczniowej ponowy, kiedy psy przemierzają teren szukając rujnych liszek oraz marzec, kiedy wygłodniałe po rui lisy mają utrudniony dostęp do żeru przez co stają się mniej ostrożne. W trakcie rui przez pierwsze 2-3 tygodnie prawie nie widać starych lisów gdyż siedzą w norach w towarzystwie liszek.
W trakcie rui można z powodzeniem używać wabików imitujących skolenie liszki, co zostało zademonstrowane przy pomocy tak zwanej okaryny, instrumentu ciekawego chociaż raczej mniej znanego w środowisku myśliwych. Wspominam o tym w pierwszym zdaniu ponieważ ten okres właśnie szybko się do nas zbliża i może warto byoby się do niego odpowiednio przygotować. Innym skutecznym sposobem wabienia w tym czasie jest wabienie na … mocz rujnej liszki. Skąd go wziąć? To proste, trzeba znaleźć rujną liszkę, która załatwi się na śniegu przy ujemnej temperaturze tak, że jej mocz zamarznie, zebrać „kolorowy śnieg” do słoika i już :). Można go potem użyć w tym lub przyszłym roku w okresie rui do zakładania ścieżek zapachowych, obok których żaden pies nie przejdzie obojętnie. Jedynym głosem zdaniem prowadzącego, który może być używany podczas wabienia przez cały rok jest odgłos dławienia zwierzyny, na który lis zareaguje z ciekawością. W naszych warunkach będzie to odgłos kniazienia zająca. Tu nastąpiła mała dygresja odnośnie filmów na YouTube z poradami na temat wabienia. Kolega Stefan jako wieloletni praktyk jest zdania, że aby zainteresować lisa wystarczy zawabić odgłosem walki i zdławienia zwierzyny a można pominąć odgłosy ataku i przestrachu. Czym wabić? Spośród imponującej kolekcji ponad 20 wabików produkcji rosyjskiej (drewniane estetyczne ale mało przydatne), szwedzkiej (bardzo praktyczne), niemieckiej (pięknie wykonane z poroża), polskiej i kanadyjskiej zostały wyróżnione dwa, z których na pierwszym miejscu jest nieprodukowany już rosyjski wabik na kaczki (taka ciekawostka) a na drugim szwedzki wabik Nordik Predator (wygodna plastikowa konstrukcja, odkryta membrana, duża skuteczność). Dobrą opinią prowadzącego cieszy się również wabik typu miechowego Predator Scotch oraz pewien wabik dwumembranowy. Drapieżnik reaguje na skalę głosu wydawanego wabika i tą zasadą należy się kierować wybierając dla siebie wabik. Jak wabimy? Wabienie powinno trwać 5-10 sekund, po nim pół godziny przerwy. Młode lisy przybiegają szybko, stare są znacznie bardziej ostrożne. Głośnego wabika nie używamy kiedy widzimy lisa z odległości z której możemy dostrzec wyraźnie ogon i cewki, chyba że nas nie zauważył, biegnie w przeciwnym do nas kierunku i myszkuje (nie ucieka od nas). Jeżeli lis zareaguje na wabienie należy znieruchomieć i czekać aż podejdzie na odpowiednią odległość do strzału, co czasami może trochę potrwać. Strzelamy oczywiście z pocisków pełnopłaszczowych lub śrutu. W tym miejscu kolega Stefan zaprezentował swoją kniejówkę marki Blaser (z którą wiąże się ciekawa historia) w rzadko spotykanym u nas kalibrze 5,6x57R i przypomniał, że chcąc polować na lisy trzeba być dobrym strzelcem, mieć dobrą broń i amunicję.
Na zakończenie umówiliśmy się na kolejne spotkanie w przyszłym roku poświęcone tym razem wabieniu kozłów i byków.
Darz Bór!
Mariusz Dejneka
A oto jak wspomina to szkolenie jego inny uczestnik, kolega Rafał Chodorowski, łowczy w kole „Sarna” Wizna. Zachęcam wszystkich do lektury i przysyłania własnych opinii i refleksji wzorem kolegi Rafała.
Każdy myśliwy, mający doświadczenia łowieckie z końca ubiegłego wieku, z pewnością pamięta jak polowało się na zające i jakie niegdyś były pokoty. Przez cały dzień naganka przeczesywała setki jak nie tysiące hektarów obwodu a szaraków było co nie miara. Pozyskanie kilku zajęcy na jednym stanowisku nie było czymś wyjątkowym, za to bardzo spektakularne było pozyskanie na polowaniu lisa. Gdy zając pobiegł między naganiaczami do tyłu, każdy wiedział, że za chwilę poderwie się kolejny. Kiedy w miocie pojawiał się lis, linia naganiaczy niczym ogromna dżdżownica zsuwała się do miejsca potencjalnej ucieczki. W polnych miotach przy dobrej widoczności można było obserwować przebieg sytuacji z setek metrów. Pamiętam sezony, które przy pozyskaniu kilku lisów przez mojego ojca, uważaliśmy za bardzo udane. Należy przy tym pamiętać, iż polowaliśmy na lisy w każdą niedzielę i wolne popołudnia. Najrzadziej była to zasiadka, a najczęściej pędzenia i norowanie. W tamtych czasach ani ja, ani mój ojciec, ani żadna znana mi osoba nie polowała z wabikiem. Nie było internetu, a w dostępnej literaturze brakowało rzeczowych informacji. Pewnego dnia ojciec wygrał wabik w zawodach strzeleckich koła. Dmuchając z jednej strony można było uzyskać pisk myszy, a z drugiej strony kniazienie zająca. Wabik służył głównie do zabawy w domu, gdyż dźwięki z niego wydobywane przypominały miałczenie kota i psy dziwnie reagowały. Kiedy stałem się myśliwym zacząłem poszukiwać informacji na temat podniesienia efektywności polowań na drapieżniki. Znalazłem sporo informacji na temat organizowania nęcisk na lisy. Próbowałem z rurką kanalizacyjną, odpadami rybnymi, patrochami, ale nigdy nie pozyskałem ani jednego rudzielca polując w ten sposób. Wreszcie zacząłem interesować się polowaniem na wab. Wziąłem stary wabik ojca i udałem się na polowanie. Ile błędów wtedy popełniłem zrozumiałem dopiero w następnym sezonie. Pomimo to pozyskałem pierwszego w życiu lisa, który przybiegł do mnie jak po sznurku. Kolejne polowania, nie wiedzieć czemu, nie były tak owocne. Porażki doprowadziły do kupna, w mojej obecnej ocenie najlepszej dostępnej w Polsce literatury, czyli „Z wabikiem na lisa” Kropaczewskiego. Jest to pozycja czytana przeze mnie na początku każdego lisiego sezonu i parę razy w trakcie. Zawarta w niej wiedza jest obowiązkowa, jeśli myślimy o efektywnym polowaniu na drapieżniki. Nawet kilkukrotne przeczytanie książki nie nasyca wiedzą, a tym bardziej doświadczeniem. Droga polowania dopiero się rozpoczyna.
Osobiście zawsze uważnie słucham doświadczeń kolegów, gdy tylko chcą się nimi podzielić. Doskonała okazja nadarzyła się 27 listopada tego roku kiedy to Zarząd Okręgowy w Łomży zorganizował szkolenie wabiarzy. Spotkanie prowadził bardzo kompetentny i zorientowany w temacie Pan Stefan Bazyluk. Pierwsza część szkolenia poświęcona była zasadności polowania z wabikiem i zagadnieniom typowo lisim. Pan Bazyluk opisał zachowanie lisów, aktywność dobową, zagęszczenie populacji, pory odpowiednie do wabienia i czemu właściwie lisy reagują na wab. Padło bardzo wartościowe stwierdzenie, iż lis w łowisku nie jest naszym konkurentem tylko partnerem. Aby opanować sztukę wabienia lisa trzeba zacząć myśleć jak on. Prowadzący często odwoływał się do sytuacji z przeszłości, opowiadał o ilościach pozyskanych drapieżników, wartości futra dziś i niegdyś. Zahaczył też o ciekawą historię związaną z jego początkami elaboracji naboi kulowych, która rozpoczęła się jeszcze w poprzednim ustroju. Zaprezentował zdumiewającą kolekcję wabików, których używa na polowaniu oraz sposoby ich użycia. Niezwykle ciekawa okazała się historia kniejówki, z którą Pan Bazyluk najczęściej poluje i którą mieliśmy okazję podziwiać. Spotkanie zakończyło się charakterystyką sposobów polowania i przygotowaniem się do takiego polowania.
Szkolenie odbyło się w niedzielę, a we wtorek… na polach leży śnieg! Nie ma co czekać, pakuję kniejówkę, wabik i ubrania zawsze mam w samochodzie, lornetka na szyję i wyruszam. Około szesnastej docieram do książki wpisów, gdzie postanawiam o miejscu polowania, w którym parę tygodni wcześniej kolega widział bardzo dużego lisa. Trochę po szesnastej jestem na miejscu. Zasiadam na skraju niewielkiego lasku na górce tak, że widok rozciąga się na paręset metrów. Czekam kilkanaście minut po czym wykonuje pierwsze wabienie. Odkładam wabik, kniejówka odbezpieczona w rękach i nie poruszając głową obserwuję sytuację przed sobą. Zawsze patrzę w kierunku, w którym wieje wiatr. Lis nie jest największym drapieżnikiem i ciągnięty głosem przestrachu podchodzi mogąc szybko schować się w miedzy, bruździe czy też rowie. Dopiero w ostatniej chwili wychodzi pod wiatr sprawdzając, co było ofiarą ataku, czy też przyczyną śmierci ofiary. Mija dziesięć minut, dwadzieścia i jeszcze trochę. Biorę lornetkę do rąk, aby sprawdzić czy mykita gdzieś się nie zakradł. Jadę wzrokiem od lewej do prawej. Kończy się zakres obrotu głowy i nagle dostrzegam go. Daleko ponad dwieście metrów krąży zbliżając się i oddalając. Kluczy jakby gubił trop, po czym odchodzi w dół do krzaków wzdłuż strumyka. Czekam cierpliwie dziesięć minut. Sprawdzam w lornetce czy go nie widać i powtarzam wabienie, po czym jak poprzednio kniejówka w ręce i obserwacja. Mija kilka minut, a mykita znów jest. Tym razem na wprost mnie widzę go wyraźnie gołym okiem. Powoli przykładam broń, chwilę szukam celu w lunecie, naprowadzam krzyż i czekam. Powoli przesuwa się zbliżając do lasku. Gdy wchodzi w strugę wiatru wiejącą ode mnie decyduję się na strzał. Błysk, chwila utraty obrazu, po czym widzę lisa daleko uciekającego. Oddala się szybko po czym znika. Zastanawiam się co się stało? Wstaję i idę za zestrzał. Szukam tropów lisa, podążam jego śladem, odnajduję miejsce strzału i… no właśnie i nic. Brak farby, brak pokrycia ewidentne pudło. Zachodzę w głowę co się wydarzyło. Pakuję rzeczy do samochodu, aby przemieścić się w drugie miejsce.
Zasiadka numer dwa jest na zwyżce stojącej na skraju olszyny. Wiatr wieje mi w plecy na pola. Po dosłownie pięciu minutach od zajęcia stanowiska zaczynam wabić, a po dwóch od wabienia słyszę chrzęszczący śnieg. Odgłos zbliża się, ale nie mogę określić kierunku. Siedzę nieruchomo z bronią przyłożoną do ramienia. Piętnaście metrów przede mną wychodzi zza miedzy i staje na blat. Przykładam oko, krzyż na przód, błysk mnie na chwilę oślepia, po czym widzę sukces. Schodzę ze zwyżki i jak zawsze sprawdzam lufami czy testament już spisany na amen. Niosę pięknego samca do samochodu. Jest godzina dziewiętnasta, a ja po dwóch zasiadkach jadę na następne. O dalszych losach może napiszę w następnym artykule, ale wspomnę tylko, że w dwóch kolejnych miejscach strzelam do dwóch kolejnych lisów.
Darz Bór
Rafał Chodorowski