Sezon polowań zbiorowych 2018/2019 w kole łowieckim „Knieja” w Łomży rozpoczął się w dniu 4 listopada od uroczystego Polowania Hubertowskiego. Tego dnia o godzinie 7:00 na zbiórce przed kościołem pod wezwaniem św. Wojciecha stawiło się 25 myśliwych. Tradycją stało się, że Polowanie Hubertowskie poprzedza msza święta koncelebrowana przez księdza Zbigniewa Pyskło, myśliwego i członka naszego koła a oprawą muzyczną mszy św. zajmuje się kolega Tadeusz Grzanko grając pięknie na trąbce.
Właściwe polowanie rozpoczęło się od zbiórki myśliwych przed kniejówką w Pniewie, dokąd wszyscy się udali po zakończeniu mszy. Na sygnał „zbiórka” zagrany przez kolegów: Przemka Rutkowskiego i Tadeusza Grzanko myśliwi oraz naganiacze uformowali swoje linie i rozpoczęła się odprawa. Prowadzącymi polowanie był łowczy koła kolega Przemek Rutkowski wraz z kolegą Tomkiem Milewskim. Przemek szybko i nadzwyczaj sprawnie poradził sobie z samą odprawą i organizacją polowania. Przywitał gości, myśliwych, naganiaczy, omówił kwestie związane z bezpieczeństwem, wymienił zwierzynę do odstrzału. Ponieważ było to polowanie metodą szwedzką z ambon myśliwi zostali podzieleni na grupy tak aby razem jechali koledzy zajmujący sąsiadujące stanowiska. Terenem polowania były lasy w okolicach Pniewa. Zaplanowano 2 lub 3 mioty w zależności od pogody, czasu i wyników polowania. Niestety, mi przypadła na 2 pędzenia ambona położona na strumykiem, do której aby dotrzeć trzeba było iść na około, uważać gdzie się stawia stopy i mieć odrobinę szczęścia aby się nie wykąpać w wodzie o głębokości powyżej pasa (sprawdzone przy pomocy kijaszka). Pamiętam jak po odprawie jeden z prowadzących mi powiedział „to dobre miejsce, tylko trochę trudno dojść” a drugi dodał „no tak, ale jeszcze można”. Z perspektywy czasu oceniam, że w tamtych okolicznościach bardziej przydałaby mi się wędka ze spławikiem niż sztucer a na miejsce równie dobrze dotarłbym pontonem 😉
Pierwszy miot minął a na moim stanowisku zwierzyny „ani widu ani słychu”. W drugim miocie padły gdzieś pierwsze strzały, znaczy Św. Hubert się do kogoś uśmiechnął. Poza tym „incydentem” głucha cisza, nie licząc pokrzykiwania naganki. W tym miejscu należą się ogromne słowa uznania dla naganki i kolegi Rafała Chodorowskiego za to, że udało im się przepędzić lasy, łąki, bagienka i wrócić w takim samym składzie bez dodatkowej kąpieli. Nie było to łatwe gdyż na łąkach było wody po kostki a grunt uginał się pod stopami jak gąbka lub rozchodził na boki z cichym „mlaśnięciem”. Zarządzony dodatkowo trzeci i ostatni miot był najkrótszy i zakończył się bardzo szybko bez jednego wystrzału.
W tak zwanym międzyczasie okazało się, że sprawdzą „zakłócenia ciszy” w drugim miocie był prowadzący polowanie, który strzelał do jelenia. Kaliber miał słuszny bo 8x68s z amunicją elaborowaną pociskiem Nosler Partition a zwierza na zestrzale i w najbliższych okolicach brak. Przemek jest dobrym strzelcem, ale jak to się mówi „człowiek strzela – Pan Bóg kule nosi” i trzeba było pomóc koledze w poszukiwaniu postrzałka. W czasie kiedy reszta kolegów udała się do kniejówki by posilić się i zaczekać na oficjalne zakończenie polowania, czteroosobowa ekipa „śledczo dochodzeniowo postrzałkowa” rozpoczęła swoją pracę na miejscu zestrzału. Teren trudny, poszukiwania prowadzone były w lesie o bujnym, gęstym i wysokim podszycie w postaci rozmaitych krzewów, krzaków i trzcin. Mocno zróżnicowane dno lasu to mozaika różnych górek i dolinek gdzie co jakiś czas można natknąć się na strumyk, oczko wodne, przewalone i obrosłe mchem drzewo lub połamane gałęzie utrudniające przemieszczanie się licznymi ścieżkami wydeptanymi przez zwierzynę. Idąc tropem farby, na jednej z takich ścieżek piszący te słowa odnalazł zgasłą łańkę. Od zestrzału do miejsca znalezienia mogło być 30-50 metrów. Na pierwszy rzut oka strzał wyglądał na spóźnioną komorę. Podczas patroszenia sprawa się wyjaśniła i okazało się, że kula przeszła przez serce, które zostało dosłownie rozerwane.
Znalezienie łańki było prostsze niż wyciągnięcie jej z lasu. Z miejsca, w którym zaległa w pojedynkę byłoby to chyba niemożliwe. Wzięta na hol i ciągnięta wspólnie przez 2 osoby stawiała ogromny opór. Stopy ciągnących to zapadały się w gruncie, to się po nim ślizgały. Podczas tej czynności naszła mnie taka refleksja, że niedługo i mnie będą mogli położyć na pokocie gdyż czułem, że jak za chwilę nie dopadnie mnie zawał serca to się utopię padając twarzą w wodę, bez sił by się odwrócić na plecy. Po załadowaniu łańki na przyczepkę nastąpił szybki powrót do kniejówki.
W czasie kiedy jedni koledzy zdobywali w lesie sprawność „tropiciela” inni w kniejówce oddawali się uciechom podniebienia. Na stole pojawiły gorące kołduny i bigos, przeróżne wędliny i przystawki. Atmosfera się rozluźniła i gdy wszyscy zaspokoili swój głód rozpoczęły się debaty na każdy temat. Rozważanie te przerwał nasz triumfalny powrót z odnalezioną zwierzyną.
Zakończenie polowania odbyło się równie sprawnie i szybko jak jego rozpoczęcie. Łańka została ułożona na świerkowych gałązkach, sygnaliści zagrali zbiórkę, myśliwi i naganiacze zajęli swoje miejsca, prowadzący polowanie podziękował wszystkim za udział i dyscyplinę po czym został intronizowany na króla polowania przez prezesa koła. Na koniec zostały odegrane odpowiednie sygnały łowieckie i oficjalnie rozpoczęła się nieoficjalna część. Mimo braku okazji do oddania strzału, otarcia się o śmierć z wyczerpania i głodu gdzieś w leśnych ostępach to do domu wróciłem najedzony i w bardzo dobrym humorze 🙂
Darz Bór!
Mariusz Dejneka