Dzień 25.07.2015 był dniem bardzo upalnym. Będąc w ten skwar w pracy umilałem sobie czas perspektywą wieczornego wyjazdu na rogacza. Po przyjeździe do rodziców, zjadłem obiad i wraz z ojcem około godziny 17:00 wybraliśmy się w teren. Po wpisaniu się w książkę, ruszyliśmy w zaplanowane wcześniej miejsca. Ja wybrałem miejsce zwane „Zieloną Dróżką” a tato „Działy”. Tradycyjnie życzymy sobie „Darz Bór” i każdy z nas poszedł w swoją stronę. Siedząc na ambonie rozglądałem się po okolicy jednak nic się nie działo. Po jakiejś godzinie stwierdziłem, że od południowego zachodu zbliża się burza. Mając na uwadze swoje bezpieczeństwo, zszedłem z ambony i udałem się w kierunku szosy do Burzyna. Mijając młodnik idąc cały czas drogą zauważyłem na rozległych łąkach pasącą się kozę na skraju rowu melioracyjnego. Zawabiłem piskiem kożlaka ale koza nie reagowała. Po chwili zrobiła się nerwowa i lekkim półkolem minęła mnie wbiegając do olszyny. Ja kontynuując swój marsz nagle usłyszałem jakieś trzaski w olszynie. Zatrzymałem się, położyłem pastorał na ziemi i zaciekawiony czekam na dalszy rozwój wypadków. Wtem z olszyny wybiega widziana wcześniej koza a tuż za nią z chrapami przy fartuszku biegnie ON. Wabik do ust i koza załamuje w biegu i pędzi w moją stronę. Na lornetkę nie było czasu. Sztucer do oka i w lunecie widzę kapitalnego myłkusa. Palec na spust, krzyż lunety na kark, strzelam i widzę jak kozioł pada w ogniu. Drżącymi rękami odpalam papierosa i staram się uspokoić. Tymczasem burza nadciąga nieubłaganie. Szukając schronienia wpadłem na pomysł, że schowam się pod mostkiem, który był nieopodal. Żywioł się rozszalał na dobre. Po jakimś czasie przyjechał ojciec, pogratulował wspaniałego capa i wróciliśmy do domu. Trofeum miesiąc po preparacji ważyło 470 gram. Kozioł miał grandle około 1 cm. Dziękuję Ci Święty Hubercie.
Darz Bór!
Hubert Arciszewski